piątek, 28 sierpnia 2009

W nocy z środy na czwartek sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej poważna.Właściwie to zaczęło się około dziewiątej wieczorem w środę.Dobrze,że nie musiałem latac do latryny.Dobrze,że jako jeden z nielicznych miał wc w domu.Budziłem sie co dwie,trzy godziny i do ubikacji.Górą i dołem.Masakra.W czwartek nie byłem w stanie pracowac.Daniel chciał pobrac mi krew,sprawdzic czy to salmonella.Ja myślałem o amebie lub zatruciu pokarmowym.Ale było mi wszystko jedno która z tych możliwości była prawdziwa.Brałem swoje leki na wszystkie te przypadłości.
A było tak,że poszedłem do jadłodajni.Robiłemtak czasami gdy nie gotowałem w domu.Chodziłem tylko do tej jednej.Nigdy mi nic nie było.Ale teraz jest tu trochę inaczej.Ponieważ ludzie nie mają pieniędzy,więc okazuje się,że szykują za dużo jedzenia,a gdy okazuje się,że coś zostaje,to zamiast zagotowac jeszcze raz,tylko podgrzewają.A że gotują na drewnie...Z drewnem też problemy.
Dziś już jest lepiej.Pracowaliśmy.

Zostałem spisany w powszechnym spisie Kenijczyków.

Światło włączają coraz później.Zamiast o szóstej pojawia się około siódmej wieczorem gdy już całkiem ciemno.

Zaczynam czuc,że to już tylko kilka dni do powrotu do domu....

środa, 26 sierpnia 2009

Sytuacja robi się dośc poważna.Daniel i Julies pozakładali tutejsze zimowe kurtki.Czyli takie jakie my nosimy w połowie naszej jesieni.Do tego podkoszulki,koszule z długimi rękawami,grube spodnie.
Julies miał niedawno malarię,Daniel zaszyna kaszlec.Daję mu lekarstwa.Wydają się pomagac.Problem w tym,że nocą wysuwa się spod koca...
Ja w swetrze,a pod nim koszula z krótkim rękawem.
W dodatku dziś w nocy i w dzień padał dzeszcz.Już zapomniałem jak to wygląda.Niebo pełne ciężkich chmur.Szaro i ponuro.

Do niedawna Kisasi było cichym i spokojnym miejscem zagubionym na bezdrożach Kenii.Ale wszystko się zmienia.W ciągu ostatnich trzech miesięcy było kilka napadów rabunkowych,zamordowano dwie osoby.A wczoraj była w okolicy strzelanina.Policja goniła...Są dwie wersje kogo.Według jednej byli to somalijscy handlarze kością słoniową.Wzieli jednego zakładnika by poprowadził ich bocznymi drogami tak by ominąc policyjne blokady.Potem zostawili go związanego w samochodzie z amunicją na szyi.Policja zastrzeliła go bez wahania myśląc,że to jeden z handlarzy.Druga wersja dotyczy przemytników ludzi.Policja miała ich w końcu złapac.

Sytuacja robi się coraz poważniejsza,ale życie toczy się normalnie.
A ja już niedługo będę w domu.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Jestem zawiedziony.Podwójnie zawiedziony.
Keziah przyjedzie dopiero w pierwszą sobotę września.Musi iśc z synem na okresowe badania kontrolne.A ja nie mogę tu na nią zaczekac.Chciałem byc w Nairobi ostatniego dnia sierpnia.Mam do załatwienia kilka spraw,muszę spotkac się z paroma osobami.A okazuje się,że muszę tu zostac dłużej niż planowałem.W Nairobi będę wszystko załatwiac w ogromnym pośpiechu.W dodatku mieszkanie cały miesiąc stoi puste,a zapłacic muszę.
A drugi powód zawiedzenia....Dziś i wczoraj był tu powszechny spis ludności.Mieli więc spisac i mnie.
Nie przyszli.Czy to oznacza,że jest jak zwykle?Że chcieli dobrze a wyszło jak zwykle?

Moja potrzeba pisania znowu jest niewielka.Ostatnio bardziej pociąga mnie robienie zdjęc.Kilka lat temu zrobiłem tu w ciągu trzech miesięcy około dwóch tysięcy zdjęc.Teraz aparat miesiącami kurzył się w szafie w Nairobi.
Ale wszystko się zmienia.Tak jak i klimat.Sierpień miał byc najgorętszym miesiącem roku,a okazuje się,że tzreba koszule z długim rękawem założyc,o swetrze sobie przypomniec.No zima jest w pełni.
No więc wszystko się zmienia.Więc odkurzyłem seój aparat fotograficzny.Razem z Julesem,tłumaczem moim z angielskiego na kikamba,poszliśmy nad rzekę Nzilu.Większośc pacjentów pije wodę z tej rzeki.Bez odkażania,bez gotowania.Niektórym nie szkodzi.Ani salmonellozy,ani ameby.Chciałem zobaczyc jak wygląda afrykańska rzeka po siedmiomiesięcznej suszy.Zobaczyłem.Ale nie będę teraz opisywac tego co zobaczyłem.Później.Razem ze zdjęciami.
Zacząłem fotografowac Kisasi.Zacząłem fotorafofac też pacjentów.Na ogół nawet nie musę pytac ich o zgodę.Wiem,że nigdy nie będę jednym z nich,ale traktują mnie przyjaźnie.Więc zgoda jest jakby domniemana.Byłem jednak zdziwiony,gdy kilkoro z nich zgodziło się na zdjęcia pod warunkiem otrzymania odbitki.Prawie nikt nic nie chciał.
W ostatnią sobotę przed wyjazdem z Kisasi będę robic zdjęcia w czymś w rodzaju knajpy,w której ponoc tańcują,ale głównie piją miejscowy bimber,piwo nazywane tu karubu.A woda używana do jego wyrobu też prosto z rzeki Nzilu jest brana.Wielu bywalców to moi podopieczni.
Właściciel już wie,że przyjdę.

A jednak jeszcze nie czuję,że za chwilę dę w domu.A może mój dom już jest tutaj?
Wiem,że będę tęsknic za tymi brązami,odcieniami czarnego z grafitowym połyskiem,za....No nie wiem jak to powiedziec.Więc niech będzie po hiszpańsku: piel morena.

niedziela, 9 sierpnia 2009

7 sierpnia w moim wiejskim domku i gabinecie w Kisasi pojawił się prąd.A wraz z nim internet.
W połowie lipca Keziah urodziła syna.Mam nadzieję,że pod koniec sierpnia zastąpi mnie tutaj a ja będę mógł na jakiś czas pojechac do domu.
Od siedmiu miesięcy nie padał deszcz.Woda ciągle leci z kranu bo studnia jest wywiercona pod dnem rzeki Nzilu.Okoliczni mieszkańcy piją wodę prosto z rzeki.Mają amebę lub salmonellozę.Ja mam szczęście.Woda z kranu jest czymś odkażana.Ale ja i tak nie piję jej jeśli nie jest jeszcze przegotowana.W Nairobi wody brakuje conajmniej od lutego.Jest racjonowana.Czasami pojawia się na parterze.Podobnie jest z prądem Do tej pory wyłączano go co trzy dni pomiędzy szóstą rano a szóstą wieczorem.Teraz wyłączc będą co dwa dni.Prąd pochodzi głównie z elektrowni wodnych.
Tę samą wodę używam co najmniej dwukrotnie.
Nic już tu nie będzie takie samo.
Ja już nie jestem taki sam.

Żeby przyjechac do Kenii nie potrzeba żądnych szczepień obowiązkowych.Wizę kupuje się na lotnisku w Nairobi za 25 dolarów.Dojechac tu można już za 1700 zł w obie strony.

Pacjenci nie tylko nie znają swojej grupy krwi.Często nie wiedzą ile mają lat.Niektórzy mają w dowodzie po prostu wpisane,że mają więcej niż osiemnaście.Miałem pacjentkę.Powiedziała,że ma 22 lata i trójkę dzieci.Z ciekawości zapytałem ile lat ma najstarsze.Odpowiedziała,że trzynaście.
Obiecała przynieśc swój dowód osobisty.
Nie wiedzą ile mają lat,ale zawsze wiedzą ile mają dzieci.41-letni mężczyzna ma ich siedmioro.52 letnia kobieta-czternaścioro.Rodziny z dwójką dzieci to ogromna rzadkośc.
Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin