piątek, 10 kwietnia 2009

Jak dobrze,że nie muszę pisac codziennie.
Znowu będzie o odchudzaniu.O przymusowym odchudzaniu.
Kiedy po dwóch,trzech tygodniach pobytu w Kisasi wracam do domu w Nairobi,wszystkie ubrania wiszą na mnie jak na wieszaku.Znowu schudłem,paskudnie schudłem.Na terenach Ukambani głodem zagrożonych jest ponad milion ludzi.Niektórzy polują na dzikie zwierzęta,inni żywią się dzikimi owocami.W całej Kenii głodem zagrożonych jest dziesięc milionów ludzi.W tym roku prawie wcale nie było deszczy.Nie lepiej było w roku poprzednim.
Gazety pełne są doniesień o korupcji urzędników na szczytach władzy.Z państwowych magazynów w tajemniczy sposób znikają miliony worków ze strategicznymi zapasami mąki kukurydzianej.
Moje śniadanie w Kisasi to zwykle kaimati.Coś podobnego do naszych pączków tylko bez tego lukru na wierzchu.Jedno kaimati to trzy szylingi.Żeby sie najeśc muszę zjeśc przynajmniej trzy.Ale to i tak taniocha.Popijam herbatą z liści neem.Chronią mnie przed malarią,amebą i innymi robakami.Reguluja poziom cukru,dzięki czemu mam nadzieją,że nie zapadnę na cukrzycę.
Czasami jej dwa lub trzy jajka,każde po osiem szylingów.Do tego pokrojona cebula i czosnek.Są kłopoty z kupnem marchwi.Prawie zawsze można dostac pomidory,ale kiepskiej jakości.Marchew to dwadzieścia szylingów.Pomidory w tej samej cenie.Kenijczycy jedzą zwykle mandazi popijając to herbatą parzoną w gotowanym mleku( ale i tak sporo tu brucelozy),do której sypią co najmniej trzy czubate łyżki cukru.Tak zrobiona herbata to czai,coś w rodzaju naszej bawarki.7 szylingów.
Obiad to maharagwe,(gotowana brązowa fasola),lub githeri(ta sama fasola z dodatkiem kukurydzy).Do tego ugali.35 szylingów.Zwykle biorę na wynos.Dodaję marchew,pomidory,obowiązkowo czosnek.I mam co jeśc przez dwa obiady.
Jedzenie jest tanie,ale marnej jakości i bez wartości odżywczych.Wielu pacjentów to anemicy lub cukrzycy.Prawie wcale nie używają olejów.A jeżeli już to podłej jakości.Nie stac ich na nic lepszego.
Głód dotyka nie tylko mieszkańców Ukambani.Głodują ludy Turkana,Samburu,Elmolo.W niektórych rejonach Kenii toczą się walki(mają kałasznikowy) o bydło i dostęp do wody.W poszukiwaniu wody ludzie przemierzają kilkadziesiąt kilometrów.
Zupełnie inaczej jest w Nairobi.Gdyby ograniczyc pobyt w Kenii tylko do tego miasta to nawet nie zauważysz,że coś jest nie tak.W Sarova Hotel obiad kosztuje około tysiąca szylingów.Dostaniesz za to np grilowanego fileta z tilapii (ryba,że paluszki lizac ),do tego sukumawiki,ryż,frytki lub ugali.Będą oczywiście różne przystawki.Ale picie trzeba kupic osobno.Półlitrowa butelka wody to około 150 szylingów.A kieliszek białego wina to 400 szylingów.Ta sama woda w Kisasi to 20 szylingów.Ogromna ilośc Kenijczyków cieszy się gdy miesięcznie zarobi 10000 szylingów.Parlamentarzysta kenijski zarabia 800000 i nie płaci podatków prawie żadnych.Przeciętny Kenijczyk musi zapłacic podatek od tych dziesięciu tysięcy.
Ja osobiście wolę od czasu do czasu pójśc do restauracji TACOS na szwedzki stół ( od poniedziałku do piątku).Za 350 szylingów mam bez ograniczeń ryż,frytki,ugali,trochę warzyw,z nieśmiertelnym sukumawiki na czele,dwa rodzaje mięsa,kurczak a w czwartki tilapia.Kiedy mam już dosyc i czuję się naładowany po brzegi przynoszą pokrojone owoce w zalewie owocowej.Jest tu arbuz,mango,ananas...
W ulicznych barach szybkiej obsługi można kupic kurczaka za 400 szylingów (całego ).Najczęściej jednak jedzą frytki z fantą.Około 70 szylingów.
Nie widac głodu w Nairobi.

1 komentarz:

  1. To są niesamowite wiadomości. Takie kontrasty szokują. Jak można się w tym znaleźć!
    Brak słów. Dziękuję, że można dzięki blogowi poznawać Kenię. Nawet jeśli szokuje to jednak warto wiedzieć. Może kiedyś uda się temu zaradzić. Może taki blog pobudzi innych. Ja na dziś nie widzę jak przy takim ogromie biedy i niesprawiedliwości można z tak daleka jak Polska pomóc. Choć nic nigdy nie wiadomo.
    Proszę podać przelicznik waluty do np euro lub jeszcze lepiej złotówki. I proszę pisać. Jeszcze raz proszę o zdjęcia!!!!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin