sobota, 11 kwietnia 2009

Zbieram okruchy wspomnień.Z miejsc różnych.
Byłem już nad kilkoma oceanami. Atlantyk, Pacyfik. Teraz Ocean Indyjski. Wszystkie wywoływały we mnie uczucie nostalgii, będąc jednocześnie pełne różnych obietnic. I był to taki stan, gdy nie wiedziałem, czy dopiero co przyjechałem, czy właśnie wyjeżdżałem, nie mogąc znaleźć swojego miejsca.









Te zdjęcia to widok Oceanu Indyjskiego widzianego z Mombasy. W ogóle się tam nie wybierałem. Wszystkim znajomym mówiłem, że nie mam tam po co jechać. To nie mój świat. Nie jestem z tych co lubią wylegiwanie się na plaży. Mówiłem: Ja sam mieszkam nad morzem, ale nawet nie pytajcie mnie jak ono wygląda, bo nie wiem.
A jednak na koniec mojego pobytu w Kenii pojechałem do Mombasy. Pretekstem miało być zobaczenie Starego Miasta i Fort Jesus. Zostało mi kilka dni, z którymi nie miałem co zrobić.
A każdy pretekst był dobry by wyjechać choć na kilka dni z Nairobi. Pojechałem. Nocnym
pospiesznym. Lunatic Express. Pomyślałem sobie, że właśnie tak musiał wyglądać Orient Express w czasach gdy Poirot szukał w nim mordercy. Kelnerzy w białych uniformach, na stole dla każdego po dwie łyżki, dwa noże i widelce, dania na kilku talerzach, desery i przekąski... tyle, że ubrania kelnerów dawno już nie spotkały się z pralką, oni sami gubili się przy układaniu sztućców. Buntowały się nawet wentylatory. Sprawne były chyba tylko moskitiery w oknach pociągu. Dawnej atmosfery smak. Posmak wielkiego świata angielskich kolonistów. A w wagonach trzeciej klasy ludzie biegiem zajmujący miejsca siedzące...
Mombasa... Powiew świata arabskiego. Na ulicach ogromne ilości muzułmanów... Kobiety,którym widać tylk
o oczy. Które pod tradycyjnym strojem mają dżinsy i współczesne bluzki. Piękne kobiety. Świat różny od tego w Nairobi czy reszcie Kenii.
Zaczynało mi się wydawać, że pochodzę właśnie stąd. Jakbym był tu od zawsze. Rano czai,
mandazi i samosa. Na obiad ryba,frytki i sok z pomarańczy. Betel przed kolacją... W Fort Jesus jest ślad polski. Tablica upamiętniająca pobyt tu polskich rodzin i żołnierzy w latach 1942 do 1947. Ale bywali tu i wojownicy z Omanu, Portugalii i kilku jeszcze krajów. W pijalni soków spotykam potomka żołnierza z Omanu, który zginął /ten żołnierz/ z rąk Portugalczyków. Ze sprzedawcą soków rozmawiamy, jakbyśmy się znali od stuleci... Sok z mango, z passion fruit, z arbuza... I powtórka.
A kiedy usiadłem na tych połamanych, betonowych ławkach, już wiedziałem.
Właśnie przyjechałem i zostanę tu na długo. I nie zmienia tego nawet to, że za niedługą chwilę musiałem opuścić to miejsce. Oceany postanowiły spełnić swoje obietnice.

1 komentarz:

  1. Dzięki za zdjęcia i świetne opisy. Proszę publikować więcej. Siedząc w Warszawie mogę być na Oceanem Indyjskim. Opisy powodują, że mam wrażenie, że sama to widziałam. Pozdrawiam, JM

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin